Tak przynajmniej głosił w latach 70. wietnamski kolega z ławki Ewy, ówczesnej studentki PW.
Miała z nim zresztą sto pociech.
A to niespodziewanie zaległ po obiedzie koło jej ojca na kanapie, gdy zjadł któregoś dnia z jej rodziną niedzielny obiad, bo pomyślał, że to dotyczące wszystkich mężczyzn w tym kraju poobiednie zwyczaje, a nie chciał się wyłamywać.
To ze swoją słabą azjatycką głową upił się na weselu siostry Ewy tak solidnie, że aż kuzyn sióstr – kulturysta wyniósł go i zaniósł z domu weselnego do domu rodziców Ewy i jej siostry, robiąc niezłe widowisko na ulicy.
Raz jeszcze upił się tuż przed powrotem do Wietnamu i odmówił opuszczenia akademika Mikrus. Chciał zostać w Polsce którą pokochał swoim młodym sercem. Skończyło się kursem na lotnisko w milicyjnym wozie i przymusowym wylotem.
Jak sami widzicie, przyjaźń polsko – wietnamska ma bardzo solidne fundamenty, bo ty tylko jeden z wielu przykładów przygód takich wietnamskich studentów w naszym kraju.