24 kwietnia 2019r. – Muzeum Azji i Pacyfiku
Koncert: Wołanie – Tiếng gọi – wietnamskie impresje
Przemyślanki Feniksa na temat
W ostatnią sobotę kwietnia wybrałam się do Muzeum Azji i Pacyfiku na koncert. Muzeum zachęcało tak:
Koncert w ramach cyklu muzycznych spotkań „Wszystkie dźwięki Azji. Na muzycznych szlakach Bliskiego i Dalekiego Wschodu”, prezentującego różne tradycje muzyczne regionu i promującego wystawę stałą „Strefa dźwięków”.
Muzyka do poezji wietnamskiej. Przeczuwałam że wydarzy się coś pięknego, duchowego. Słowa płynące na muzyce… Cud.
Cóż się jednak okazało?
Na tle trudnej do zniesienia muzyki prezentował swoje wiersze wietnamski poeta Lam Quang My (Nguyen Dinh Dung). Wiersze delikatne, natchnione, sięgające głębin duszy. W ojczystym języku pięknie je wyśpiewywał. (Wtedy nawet muzyka bardzo nie przeszkadzała). W języku polskim – próbował recytować…
Jest jednak Wietnamczykiem. Język polski jest jak wiadomo jednym z trudniejszych języków . Prawidłową wymową nie mogą pochwalić się nawet niektórzy Polacy.
A pan Lam? Starał się, jak dobry uczeń zdać egzamin z wymowy. Ale czy o to chodziło? Nikt nie słuchał jego wierszy. Wszyscy skupiali się na tym, jak śmiesznie wymawia poszczególne słowa. I świetnie się bawili. Przez jakiś czas. Bo z czasem poziom absurdu osiągnął apogeum. Stało się to przy wierszu Źdźbło…
Zwykle podczas takich imprez, wiersze czyta nie autor, lecz wynajęty czy zaprzyjaźniony aktor. Autor co najwyżej wyjaśni, skomentuje, odpowie na pytanie dociekliwego słuchacza. Pan Lam został pozostawiony sam sobie. Narażony na niepotrzebną śmieszność. Nadrabiał miną, reakcję publiczności brał za dobrą monetę. Udawał, że też się dobrze bawi.
Ja odniosłam wrażenie, że pomyliłam miejsca. Z wieczoru poezji i koncertu wyszedł kiepski kabaret. Publiczność nagradzała pana Lama oklaskami, tak jak nagradza się niezbyt zdolne dziecko (tak się starało). Zapytam raz jeszcze. Czy na pewno o to chodziło?
Wydarzenie pozostawiło niesmak i zażenowanie. Ciekawe czy też organizatora.
(fen)