Z Panią Justyną poznalyśmy się w Sąsiedzkim Domu Pracy Twórczej na Dolnym Mokotowie, gdzie obie mieszkamy. Są to Sielce, okolice Łazienek, gdzie przy okazji odwiedzin parku serdecznie zapraszamy.
– Bardzo mi miło, że znalazła Pani czas, by odpowiedzieć na kilka pytań dotyczących tematów ciekawiących czytelników strony www.smokifeniks.pl
W związku z tym, pierwsze pytanie brzmi – czy mogę prosić o kilka słów o cyklu spotkań, które prowadzi Pani w SDPT i których jest pomyslodawczynią?
– Ideą zajęć było stworzenie przestrzeni i kontekstu do głębokiego, świadomego kontaktu z samym sobą i regularnych praktyk dających radość i poprawę jakości życia.
„Mamy luz” – bo wszyscy go potrzebujemy, nawet, jeśli nie cierpimy na nadmiar obowiązków. Co więcej, wszyscy też mamy go w sobie! Najczęściej jednak jesteśmy przebodźcowani światem, otoczeni szumem nadmiaru informacji, umysł zalewają natrętne myśli, a wywołane tym emocje atakują ciało, które broni się, tworząc zbroję ze spiętych mięśni.
Codzienność wiele nam oferuje, ale często oddziela od naturalnego stanu: ogromnego potencjału, mocy do tworzenia siebie i własnej rzeczywistości. Dopiero po przełączeniu się na tryb „relaks”, zrzuceniu mentalnego balastu i puszczeniu fizycznych napięć mamy do nich dostęp. Wiadomo, że ciągle nie nauczyliśmy się nawet w połowie wykorzystywać możliwości naszego mózgu – uwaga skierowana do wewnątrz pozwala skoncentrować się wreszcie na kreowaniu, zamiast głównie na przetwarzaniu i inwentaryzacji informacji z zewnątrz.
Podczas warsztatów dużo pracowaliśmy z ciałem, każde zajęcia zaczynały się od rozgrzewki. Cywilizacja sprawiła, ze staliśmy się dość leniwi i kiedy możemy, spędzamy czas biernie, niedbale rozłożeni z telefonem na kanapie, a żadne lekarstwo nie zastąpi ruchu, poruszenia naszej energii w odpowiedni sposób. Skupialiśmy się na dotyku, uczyliśmy się masażu – to klucz do czucia siebie, „rozmawiając” z umysłem feedback dostajemy przez ciało. Masaż uczy uważności, cierpliwości, to dla mnie forma medytacji w ruchu.
Wisienką na torcie w programie zajęć było programowanie zdrowia – uświadomienie sobie, że sami warunkujemy naszą odporność, formę fizyczną i intelektualną przez budowanie przekonań w podświadomości.
Mocny akcent stawiam na praktykę, nie kolekcjonowanie i systematyzowanie wiedzy o szkołach i metodach – nieważne, jakie znamy badania naukowe na temat choroby, i tak najbardziej interesuje nas powrót do zdrowia.
W pracy nad sobą potrzebujemy regularności, stąd pomysł na cykl spotkań – chciałam zmotywować też siebie samą:)
– A teraz cofnijmy się trochę w czasie – czy był ktoś w otoczeniu małej Justyny, kto był dla niej wzorem, jeśli chodzi o dbanie o siebie?
– Mam brata od zawsze związanego z kulturą fizyczną, jednak sama miałam długoterminowe zwolnienia z wfu i byłam z tego powodu zachwycona. Moja mama jest przykładem osoby, która totalnie poświęciła się rodzinie, często zapominając o sobie, ale dzięki temu z domu wyniosłam przekonanie, że bardzo ważne jest, aby dobrze i świeżo się odżywiać. Nie wiem, czy miałam jakiś jednoznacznie pozytywny wzorzec, na pewno do dbania o siebie prowadziła mnie i prowadzi nadal długa droga.
– Czy decyzja wyboru Pani zawodu była związana z chęcią przekształcenia pasji w zawód?
– Od pewnego momentu czułam, że bardzo chcę mieć pracę związaną z pomaganiem innym. Wymyśliłam sobie jednak inną, konkretną ścieżkę kariery – po liceum o profilu humanistycznym poszłam na międzywydziałowe studia wschodniosłowiańskie, po których chciałam zająć się tłumaczeniami z rosyjskiego. Jednak okazało się, że uniwersytet zamknął stopień magisterski tych studiów, co zainspirowało mnie do szukania alternatywy. Poszłam na kurs masażu, i tu wszystko popłynęło… Ta praca stała się dla mnie motorem i motywatorem do własnego rozwoju. Muszę przyznać, że nigdy nie chciałam do końca zaszufladkować się i mówić „jestem masażystką”, nadal najbardziej czuję się humanistką.
– Które rodzaje masażu i dbałości o psychofizyczny dobrostan na stałe wprowadziła Pani do swoich usług i dlaczego?
– To skomplikowane dla mnie pytanie, żeby zostać dobrze zrozumiana, spróbuję wyjaśnić moje spojrzenie na masaż.
Obecnie jestem w trakcie nadawania nowej formy swojej pracy po urlopie macierzyńskim – zauważyłam, że sam masaż to zbyt mało, chciałabym w większym stopniu, niż było to w starej roli angażować pacjenta w pracę z problemem. A problem rzadko leży w samym ciele, choć to ciało, w którym żyjemy jest kluczem do jego rozwiązania. Miałam to szczęście, że wiele osób obdarzyło mnie możliwością pracy z nimi na przestrzeni wielu lat. Dzięki temu mogłam coś zaobserwować – wracali ciągle z tymi samymi dolegliwościami, chociaż z efektów zabiegów byli zadowoleni. Postęp w leczeniu i nagle trwałe efekty następowały, ale w wyniku innych okoliczności, napędzanych przez samego pacjenta- zmiany trybu życia, pracy, wyjazdu na wakacje pod żaglami, rozpoczęcia psychoterapii, skutecznej walki z nałogiem.
Zaczęłam prosić pacjentów o zastanowienie się nad intencją na masaż. Kluczowa w procesie poprawy kondycji jest gotowość do zmiany i bycia zdrowym, terapeuta nie powinien chcieć wyleczyć pacjenta bardziej niż on sam siebie, bo skończy pracę wyżęty z energii, ale z pewnością bez spektakularnego rezultatu. Nauczyliśmy się, że od wszystkiego jest specjalista i jemu zawierzamy nasze zdrowie, przy okazji delegując na niego odpowiedzialność za efekt – i swietnie, że szukamy autorytetów, ale prawdziwa praca odbywa się wewnątrz nas. Skupiając się na sobie, możemy przejść „autoserwis”, podłączyć się do wewnętrznego komputera i dostroić do wybranych częstotliwości, poczuć i znaleźć blokady, źle działające miejsca w organizmie i zaprogramować zastąpienie ich nowymi, zdrowymi komórkami. Jeśli funkcjonowaniem naszego ciała steruje mózg,na który przecież mamy wpływ, nie jest to niedorzeczna wizja, a po prostu coś, czego nie nauczono nas w szkole, na fitnessie ani w kościele.
Masaż może być tylko chwilą przyjemności, ale szkoda na to czasu dwóch osób, prawda? To intencja, wola pacjenta buduje jego otwartość na zmianę, wsparta działaniem terapeuty ma ogromną moc. Oczywiście, nie spodziewamy się cudu, ale wiele osób rzeczywiście wchodzi w masażu w stan nieświadomości, jak w medytacji czy hipnozie, właśnie w takim stanie w mózgu dzieją się procesy leczenia, gojenia się ran czy samouzdrawiania. Podczas zabiegu kluczowe jest stworzenie atmosfery wzajemnego zaufania i bezpiecznej przestrzeni do głębokiego relaksu, pełnej akceptacji i szacunku dla pacjenta i jego odczuć, jakiekolwiek one by były. Ludzie docierają do nieuświadomionych blokad w swoim systemie, uwalnia się wiele emocji.
Byłoby cudownie, gdyby jakiś rodzaj masażu, technika były remedium na wszystko. Coraz bliżej mi do przekonania, że taką rolę można przypisać w największym stopniu pozytywnemu podejściu do życia samego zainteresowanego, któremu bliżej do miłości, współczucia do siebie i świata, niż do pretensji i strachu. Wytwarzamy pole elektromagnetyczne, wiele badań mówi, że pesymistyczne myśli, podtrzymywanie złych emocji obniża te wibracje i pogarsza stan zdrowia, a medytacja i afirmowanie stanu miłości podnosi samopoczucie i może znacząco poprawić odporność.
Uważam, że jedynymi składnikami naprawdę niezbędnymi do poprawy kondycji człowieka są jego wola spójna z przekonaniami i determinacją do praktykowania tak długo, jak potrzeba, by przetransformować wzorce, które do tej pory były destrukcyjne. Wierzę w przewagę prawdy odczuwania nad przywiązaniem do norm zapisanych w zachodniej medycynie, która jest stosunkowo młoda i ciągle nie potrafi wyjaśnić wszystkiego. Chemia procesów w naszym mózgu i plastyczność ciała, zdolność do regeneracji są niesamowite.
Stałe jest we mnie poszukiwanie skutecznych rozwiązań razem z klientem, nie przywiązanie do odtwarzania określonych sekwencji ruchów. Często sugeruję alternatywy, w których nie jestem specjalistką, odsyłam do innych terapeutów i praktyk. Kiedyś nie doceniałam masaży relaksacyjnych, bardziej skuteczne wydawało mi się to, co działa konkretnie, technicznie, mocno, na granicy bólu, teraz dostrzegam transformującą moc subtelnego dotyku. To truizm, ale dla każdego dobre jest coś innego, inny rodzaj i siła bodźca, a nawet stworzenie innej relacji terapeuta – masażysta, bo zwyczajnie nie każdy jest gotowy na to, co obiektywnie mogłoby go „naprawić”.
Jakie praktyki chciałabym wprowadzić do swojej oferty? Wracając do fizyczności, kluczowe jest dbanie o silne i elastyczne centrum ciała: podstawę kręgosłupa, dno miednicy i obszar brzucha oraz naszą podstawę dosłownie, czyli o stopy. To baza dla wydajnego oddychania, anatomicznie dobrego ruchu i sprawnego układu krążenia, a więc do tego, abyśmy po prostu mieli energię do życia.
Dużym odkryciem dla mnie jest masaż brzucha i pępka – jelita w istotny sposób sterują naszym układem nerwowym, pępek przechowuje całą pamięć od momentu poczęcia, jest naszą najstarszą częścią, a tuż pod nim przebiega nerw łączący ten obszar bezpośrednio z mózgiem. Takim masażem można wpłynąć leczniczo na narządy wewnętrzne, prawdopodobnie również pracować z psychiką, a z pewnością ukoić układ nerwowy.
Drugi obszar, który niesamowicie wpływa na całe ciało, to stopy – od ich kondycji zależy stan kolan, bioder, kręgosłupa, a przede wszystkim dosłownie to, czy pewnie stoimy na nogach, czy też czujemy się w ciele chwiejnie, czy stąpamy lekko, czy wszystko robimy z wysiłkiem. Stopy działają w synergii z mięśniami dna miednicy, są kołem zamachowym dla wprawienia ciała w ruch, wykorzystując ten mechanizm nie męczymy nadmiernie pleców, kręgosłupa i ramion. Oprócz masażu, również z elementami refleksologii, włączam do pracy gimnastykę ćwiczącą równowagę i aktywizującą stopy. Nauczyliśmy się już, że refleksologia może leczyć, ciągle za rzadko pochylamy się nad kondycją stóp przy dolegliwościach ortopedycznych.
Każdemu polecam wypróbować masaż z użyciem aplikatora wieloigłowego, używając go intuicyjnie na miejsca dyskomfortu w ciele możemy samodzielnie uzyskać efekt zbliżony do akupunktury. Świetnym narzędziem do samodzielnego stosowania jest profesjonalny masażer wibracyjny – wibracja to najbardziej skuteczna technika rozluźniająca. Poza tym nieocenioną rolę odgrywają ćwiczenia oddechowe, nie tylko w najbardziej naturalny sposób wzmacniają i rozluźniają brzuch i przeponę, pomagają też wyciszać umysł. Dla mnie samej idealnym narzędziem jest joga kundalini – masaż oddechem, rozciąganie ciała i wyzwanie dla mózgu.
Nie wiem, czy uda mi się technicznie zostać specjalistą we wszystkich narzędziach, które polecam, ale też nie chciałabym siebie ani innych uzależniać od konkretnej metody. Fascynują mnie możliwości hipnozy i autohipnozy, ale również tutaj efekt w największym stopniu zależy od utrwalania nawyków przez pacjenta. Widzę moją nową rolę i wartość dodaną mojej pracy w daniu człowiekowi bodźca i odwagi do zmiany, poprawy formy, zdrowia, samopoczucia. Chcę jak najszerzej otwierać klientom głowy – na nich samych, wiarę w sprawczość w kreowaniu siebie.
– Używa Pani wspaniałych olejków – jak Pani na nie trafiła?
– Aromaterapię jako taką zaczęłam poznawać i stosować równolegle z masażem, czyli 10 lat temu, ale wtedy były to olejki, które dało się zastosować tylko zewnętrznie, dodając do oleju do masażu. O olejkach eterycznych klasy terapeutycznej, których używam teraz, również słyszałam już wcześniej, ale byłam niedowiarkiem. Kiedy przypadkiem poczułam je na sobie, na sesji jogi kundalini – różnica w doświadczaniu ich działania była dla mnie kolosalna. Można szukać na własną rękę różnych produktów, ale rynek olejków jest niestety pełen podróbek, które nie zapewniają oczekiwanego działania.
– Aromaterapia to ważna dziedzina życia – żeby nie powiedzieć medycyny. Jak wygląda używanie jej w Pani życiu prywatnym?
– Cieszę się, że uznaje Pani lecznicze działanie aromaterapii! Mając do dyspozycji kilka olejków odpowiedniej jakości, które da się zastosować też wewnętrznie, czyli w kapsułkach bądź dodając do napoju, rzeczywiście możemy wspomóc leczenie wielu dolegliwości. Trzeba być ostrożnym, bo olejki zastosowane w takiej formie działają naprawdę silnie – kojarzymy aromaterapię z miłym zapachem, tymczasem to potężne narzędzie, mamy całą aptekę pod ręką.
Używam aromaterapii do stymulowania odporności, do kreowania pozytywnych emocji i atmosfery w domu, do harmonizowania układu hormonalnego, do pielęgnacji twarzy i ciała, do przyprawiania potraw. Traktuję olejki jak suplementy – teoretycznie powinnismy czerpać wszystkie składniki potrzebne do dobrego funkcjonowania z żywności, powietrza i tworzyć we własnym ciele, ale jaki jest świat, każdy widzi i okazuje się, ze jednak potrzebujemy dodatkowego wsparcia.
Przekonałam się, że olejki działają niezawodnie – to czysta chemia, substancje składowe olejków bodźcują neuroprzekaźniki w mózgu, układ oddechowy i wyzwalają pożądane reakcje. Szczególnie kuszące jest regulowanie nastroju z pomocą aromaterapii – działa w mniej niż pół godziny, to sos, dawka energii w trudnych sytuacjach. Świetnie jest zastosować mieszankę przed ćwiczeniami, medytacją – pomagają się scentrować, skupić na sobie, potęgują efekt procesów. Odkryłam, że doskonale sprawdza się aplikacja wybranej mieszanki olejków do pępka, to daje pretekst do masażu tego obszaru. Poza tym wspaniale działa dyfuzor ultradźwiękowy – dopiero niedawno dowiedziałam się, że całe życie niszczyłam działanie olejków, podgrzewając je w kominku aromaterapeutycznym.
Dodatkowo wykorzystując olejki możemy też zastąpić środki czystości naturalnymi rozwiązaniami – najprościej używając ich jako dodatek do płukania prania, ale okazuje się, że łatwo zrobimy też bakterio- i wirusobójcze płyny do sprzątania.
Wspomniałam o polu elektromagnetycznym człowieka, również wyciągi z roślin mają wibracje, niektóre olejki szczególnie wysokie, na przykład róża. To tłumaczy, czemu po zastosowaniu olejków czujemy się lepiej:)
Aromaterapia była stosowana od tysięcy lat, częściowo jako wiedza tajemna – opisy można znaleźć nawet w Biblii. To kolejna z naturalnych metod, które odkrywamy na nowo.
– Na koniec jeszcze trzy pytania – o Pani ulubione miejsce na świecie, ulubioną książkę i czy ma Pani jakieś ulubione motto?
– Zdarza mi się wracać do Tybetańskiej Księgi Umarłych, najchętniej w wersji audiobooka z głosem Mai Ostaszewskiej.
Motto – afirmacja z ze Złotej Księgi Saint Germain – „Jestem”…
Lubię patrzeć na ocean, w dzisiejszym świecie chyba nie jest dobrze przywiązywać się do konkretnych miejsc;)
– Bardzo dziękuję za ciekawą rozmowę, Pani Justyno:-).
Agnieszka
Puka
Putkiewicz