Szanghaj,
lata 90
Odsłona pierwsza
Z biciem serca, po wystaniu dwóch godzin
w kolejce, wchodzę
w końcu do pokoju, gdzie przyjmuje ‘huofo’ ( to taki wyższy rangą od zwykłego mnich ).
Co jakiś czas przyjeżdża do miasta z prowincji, o czym aż huczy pantoflowa poczta.
Wszyscy kolejkowicze nie mogą się doczekać aż położy im dłoń na głowie, błogosławiąc im, wierząc że ma to moc spełniania życzeń ( wiara, która czyli cuda?), ja też.
Nagle dzwoni mu w kieszeni komórka!
A że rzecz dzieje się w czasach, gdy tylko najbogatsi Chińczycy mogą sobie na nią pozwolić, budzi to niemały podziw.
Huofo gestem ręki wstrzymuje napływ wiernych, szybko i sprawnie omawia jakiś biznes przez telefon, po czym chowa go do kieszeni i, jak gdyby nigdy nic, kontynuuje błogosławienie przybyłych.
Przypomina mi się w tym momencie teza znajomego chińskiego nauczyciela o nierozdzielaniu, charakterystycznym dla Chin, strefy sacrum i profanum.
Odsłona druga
Dalej Szanghaj,
lata 90
Odwiedzam znajomego malarza, by kupić u niego rodzicom jego akwarelę
z parą wróbli na bambusie.
Na drugim końcu kanapy siedzi jego żona…, wymiotując do wiaderka.
‘Nie zwracaj na nią uwagi’ – lekceważąco macha ręką malarz i przechodzi do interesów.
Odsłona trzecia
Shaolin,
Początek dwudziestego pierwszego wieku
– Mnichu, skąd ten zapach świeżej farby?
I czy długo jesteś mnichem?
– po pierwsze, to nie jestem nim wcale.
Jestem chłopem z pobliskiej wsi, szukającym zimą możliwości dorobienia sobie w mieście.
Odpowiedziałem na ogłoszenie o pracy w ochronie tej świątyni, do której wymagali stroju mnicha…
A co do zapachu farby, to co jakiś czas tu odświeżamy budynki…
– A co z pozostałymi z dawnych czasów autentykami?
– Widzi pan tamten kawałek dzwonu w rogu terenu klasztoru…?
To tu jedyny autentyk…